1. Początek

Cześć. Dawno mnie nie było, zniknąłem na trochę - znowu jestem. Tym razem z opowieścią, która będzie - mam nadzieję - miło umilać wam czas podczas czekania na następny wpis. Dajcie znać, co sądzicie o takiej formie i czy takie przerywniki będą wam odpowiadać! 
Następna część już w drodze.




Błysk światła. Oślepiający promień wypalający oczy. Nic nie widzę, nic nie słyszę. Zamykam powieki. Dopiero później zaczynam czuć. Dławię się. Moje płuca niczym nowo narodzone dziecko - rozpaczliwe potrzebują pomocy. Wypluwam wodę, która jakimś sposobem znalazła się w moich ustach. Ból mięśni pamiętających wczorajszą pracę. A może dzisiejszą? Nie potrafię sobie tego przypomnieć. Nie teraz. Nie teraz, kiedy…
Ból.
Przewracam się na bok, czując, jak niewidzialne łzy zbierają mi się pod zamkniętymi powiekami - niewidzialne, bo nieistniejące. Próbuję coś powiedzieć, choć z mojego gardła wydobywa się skrzek. Dopiero po chwili dociera do mnie głos:
- STAWAJ, POWIEDZIAŁEM! Nie będę marno-ować na ciebie ani sekuu-undy dłużej. Wstawaj albo cię zabiję-ę! - Nie zabijesz, wiem o tym, ale kiedy nagle prawe udo zaczyna promieniować bólem, Śmierć materializuje się w moim umyśle, cierpliwie spoglądając na moją walkę. Czy na pewno tego chcę? - myślę, by za chwilę poczuć kolejne ognisko bólu. Muszę. Po to się urodziłem. Po to oddycham. Śmierć z niesmakiem odchodzi, a ja otwieram oczy.
Popękana skóra piecze, kiedy dochodzi do niej, że już mogę czuć. Najpierw jedna, później druga ręką. Wciąż słyszę krzyk, ale jest dla mnie nieważny. Wstając, znowu przegrywam. Nie potrzebuję dodatkowego potwierdzenia.
Świńska morda łypie na mnie tępym spojrzeniem, a wychudzona klatka piersiowa błyszczy miedzianym odcieniem. Czyli rozpoczął się nowy dzień tygodnia, Garold użył wody. Próbuję podnieść się na nogi, ale prawa kończyna odmawia posłuszeństwa - upadam głową na kamień, a z przytrzaśniętego ucha uchodzi krew, zupełnie niezaciekawiona stanem byłego właściciela - po prostu szukająca wyjścia z tego bajzlu.
- Cożeś narobił, śmierdzielu-u! Dzisiaj jest wystaa-awa, a ty masz się prezentowa-ać!
Jestem przygotowany na kolejne kopnięcie, więc mimowolnie próbuję napiąć mięśnie. Odmawiają mi posłuszeństwa, a ja nie mam im tego za złe - nic na tym świecie nie funkcjonuje za darmo.
Jestem nikim.
Ta myśl nieco ożywia zwłoki mojego nienarodzonego echa, po chwili znowu rzucając je do rowu. Żeby być nikim, trzeba być najpierw Czymś. Ja nie jestem nawet powietrzem. Nie potrzebują mnie.
Kolejne krzyki wcale nie napędzają mnie do wstania. Chcę tak leżeć, chcę umrzeć, ale wyszkolony umysł jest silniejszy. Za trzecim razem wstaję, znowu spoglądając na świński ryj.
- Musimy cię-ę umyć. Dzisia-aj jest wysta-awa! - pluje mi w twarz, a ja tylko potwierdzam fakt, że Garold jest głupi. Głupi, a jednak będący Czymś.
Czuję szarpnięcie, a później ból, kiedy nieobcięte paznokcie przebijają popękaną skórę, otwierając kolejne drogi ucieczki dla krwi. Przynajmniej ona będzie wolna.
Nie myślę, kiedy ktoś szoruje mnie szorstką, pamiętającą ludzi starszych ode mnie szmatą. Nie czuję, kiedy mydliny, które wypełniają przerażająco gorącą wodę, śmierdzą gorzej niż Garold. Daję się szarpać, daję mydlinom wpływać do moich oczu. Boli. Przestaję wyraźnie widzieć, a moje łzy mieszają się z wodą próbującą wydostać się z mojej twarzy, przepływając przez nieidealne, ostre rysy twarz, zaciśnięte usta i nieco zbyt bardzo wysunięty podbródek. Zaczynam się śmiać. Nic nie widzę. Może nie zostanę sprzedany, skoro oślepnę? Już parę uderzeń serca później czuję uderzenie.
- Zamknij pysk, nikt nie chce słuchać twoich jęków. - Ten głos jest inny, twardszy. Nie znam go, a jednak wydaje mi się znajomy. Kojarzy mi się ze Śmiercią, której spojrzenie wciąż czuję na sobie. Może to jest Ona? Może to właśnie teraz ma to zakończyć?
Gwałtowne szarpnięcie i jestem na szorstkich, wyszorowanych kamieniach. Drapią moje kolana. To jest rodzaj przyjemnego bólu. Dzięki niemu wiem, że coś zwraca na mnie uwagę. Że dla Czegoś nie jestem powietrzem.
Kiedy wychodzę na zewnątrz, znowu normalnie widzę. Nie czuję też bólu. Tępe pulsowanie wciąż przypomina o przebudzeniu, a mięśnie dalej domagają się pożywienia. Czerstwy chleb wymoczony w mleku nie jest dla nich wystarczający. Dla mnie jest. Światło już mnie nie oślepia - przyjemnie ogrzewa moje wysmarowane olejkami plecy. Czuję ostry, nieprzyjemny i drażniący zapach. Nie podoba mi się on, nie narzekam. Mam nic nie mówić. Popchnięcie kijem przypomina mi o tym, żebym ruszył dalej. Moje gołe stopy uderzają o drewniany podest. Nie czuję wiatru. Zupełnie jakby się zatrzymał, z zafascynowaniem patrząc na krzywdę i ból. Może nie jest usatysfakcjonowany, bo zaraz delikatny powiew porusza nieruszone krople wody, które schowane w moich włosach, nagle zostają bezczelnie zrzucone na nagi kark.
Głos-chyba-Śmierci rozkazuje mi się zatrzymać, a ja staję w samej opasce, nie próbując nawet rozejrzeć się na boki. Wiem, że obok mnie stoją inni. Drażniący zapach jeszcze bardziej się nasila, a niezręczne ruchy towarzyszących mi istot, zdołają wprosić się w moje pole widoczności. Nie ruszam się nawet o cal. Stoję, a moje ciało - osłonięte tylko przepaską zasłaniającą krocze - powoli zaczyna się sprzeciwiać. Mięśnie, bite, zmęczone, głodzone, nie chcą godzić się na brak ruchu. Tępy ból w prawym udzie się nasila, a krople potu perlące się na moich brwiach, w końcu kapią mi do oczu. Znowu widzę niewyraźnie, więc parę razy mrugam. Ktoś głośno krzyczy, ktoś inny go przekrzykuje. Dopiero teraz widzę mnóstwo ludzi, którzy pomimo swojej zachłanności, wciąż nie próbują zbliżyć się do podestu, trzymając stosowną odległość. Czas mija, a ja jestem co jakiś czas dotykany. Nikt mnie o nic nie pyta, niektórzy otwierają moją buzię, spoglądają na paznokcie, ściskają krocze. Stoję niewzruszony, kiedy ludzie powoli się rozrzedzają.
Stoję nawet wtedy, kiedy ktoś używa mojego imienia. Nie mogę jednak dłużej stać, kiedy ktoś znowu pcha mnie w plecy, a ja w końcu ruszam głową. Patrzę zdezorientowany, przez chwilę myśląc o tym, by wyrazić sprzeciw komuś, kto przerwał moją bezczynność. Przestań - karcę się w myślach, spoglądając na młodą, przystojną twarz. Ona uśmiecha się do mnie, a niebieskie oczy śmieją się razem z nią. Brązowe włosy powiewają na wietrze, a skrojony, fioletowy płaszcz tańczy wokół nich. Wtedy słyszę głos Śmierci:
- Zostałeś sprzedany.
Ciąg dalszy nastąpi. 


0 komentarze:

Prześlij komentarz